powiem szczerze, że zastanawiałam się czy start w Harpie to był dobry pomysł. ja - taka popierdółka - na maraton i to jeszcze na orientację, kiedy ciągle gdzieś gubię drogę i szukając wyjazdu z nieznanego mi miasta kończę w ślepej uliczce na jakimś osiedlu? :D
ale miałam blisko siebie dzielnego Dodawywacza Śmiałości i odwagi, zresztą ten właśnie Dodawywacz zgarnął mnie w piatek z pracy i tak zaczęła się pierwsza weekendowa przyjemność czyli podróż w nieznane strony (i podróż jako taka - bo to dla mnie wielka frajda). I prawdą jest przysłowie "cudze chwalicie...", bo zobaczyłam kawał naprawdę pięknej okolicy.
Pierwszą osobą, którą spotkaliśmy na miejscu był Piotrek - bajkorientowy szefo ;)- szykował się właśnie do startu w kategorii mieszanej - jak się potem okazało, z sukcesem. Gratulacje!
potem spotkaliśmy najfajniejszego Młynarza w Polsce i na świecie i we wszechświecie -->
tego Młynarza. Fajnie bo dawno się nie widzieliśmy, a to naprawdę w porządku gość. Potem miałam okazję poznać
jego dziewczynę i
DMK - partnera Tomka, bo ustaliliśmy, że jedziemy oddzielnie - skoro już się na tego Harpa zdecydowałam to chciałam sprawdzić jak poradzę sobie samiutka, samiuteńka ...ohhh... na samo przypomnienie aż żal w sercu ściska :P naprawdę fajni ludzie i mam nadzieję, że bardzo szybko się znów wszyscy zobaczymy. No i dowiedziałam się (dlaczego dopiero teraz??), że nie będzie
Kosmy, kurde blaszka :) - brakowało Cię tam - byłam pewna, że się pojawisz :(
...także tego...
przed startem następnego dnia postawiłam sobie cel: że znajdę sama przynajmniej 5 punktów i że zrobię to przejeżdżając nie więcej niż...160 km :D:D zdaję sobie sprawę jak to brzmi, ale naprawdę znam swoje możliwości (a raczej niemożliwości), więc zakładałam że większość przejechanych km to będzie zwykła rozpacz zagubionego biedaka szukającego drogi wyjścia ze ślepej uliczki ;)
w skrócie mówiąc - żadne z założeń nie zostało spełnione - wcale nie jechałam tak zupełnie sama, bo po drodze spotkałam kilka panocków, którzy dłużej lub krócej mi towarzyszyli, w efekcie - tak zupełnie sama dojechałam na bodajże 3 punkty kontrolne, reszta to była współpraca z moimi towarzyszami, od których dostałam parę cennych wskazówek, jak w przyszłości unikać błędów. no i dziekuję za miłe towarzystwo.
po drugie - zdobyłam nieco więcej punktów i w dystansie znacznie mniejszym niż zakładałam, ale z tego akurat się ciesze :) i cieszę się, że nie złamałam się na ostatnich 10 km gdzie było cały czas pod wiatr i często pod górkę - a to duży sukces bo generalnie jestem w takich sytuacjach raczej miękka... i zmieściłam się w limicie czasu. dodać do tego naprawdę genialne tereny na eksploracje rowerowe, całkiem przyjemną pogodę i fajną atmosferę i co wychodzi? no bardzo udany weekend wychodzi ;) coś czuję, że to nie będzie mój pierwszy i ostatni Harpagan ;)
wybaczcie, że brak w mojej relacji szczegółów, statystyk, przeliczeń i wniosków na przyszłe maratony, ale bardziej od wszystkich innych aspektów zapamiętałam miłą atmosferę i moje własne poczucie wielkiej radochy z tego, że mam na koncie kolejną fajną przygodę :D:D